POPEŁNIAMY BŁĘDY, STAWIAMY CZOŁA NIESZCZĘŚCIOM, NIGDY SIĘ NIE PODDAJEMY 2

Mimo przewagi słonecznych dni to upiorne, obleczone w nieprzerwaną suszę lato mocno daje się we znaki nawet różom. Wielkie nadzieje, które pokładałem wiosną, sadząc nowe krzewy, zostały niemal całkiem zniweczone katastrofą, która przeszła przez nasz ogród kilka tygodni temu. Pewnego ranka, co staram się robić codziennie przed wyjściem do pracy, bo to dobrze wpływa na moje samopoczucie, wyszedłem na dwór, aby obejrzeć róże. One zawsze rozwijają nowe kwiaty z pąków nocą lub za dnia, gdy mnie przy nich nie ma. Dlatego takie oględziny przed wyjściem do i po powrocie z pracy często obfitują w miłe niespodzianki. Tego dnia jednak kilka naszych podopiecznych powitało mnie wyschniętymi i brązowiejącymi liśćmi.

 

Pan Andrzej z Rosa Ćwik po obejrzeniu fotografii tego nieszczęścia pokręcił z dezaprobatą głową. Jako możliwą przyczynę podał niewłaściwy sposób wykonania oprysku środkiem ochrony roślin. Prawdopodobnie jego nadmierna ilość zadziałała w słońcu jak szkło powiększające, które spaliło liście. Zapewne też przekroczyłem zalecaną dawkę. Do obydwu tych błędów przyznaję się bez bicia. Bez wątpienia tegoroczny deficyt wody dodatkowo przyśpieszył to wysychanie.

 

Co zrobiłem źle i jak mogą Państwo uniknąć podobnego nieszczęścia? Należy unikać wykonywania oprysków w pełnym słońcu, najlepiej przeprowadzając je wieczorem. Rozprowadzając środek starajmy wytworzyć jedynie delikatną mgiełkę wokół liści i nie pozwólmy, żeby płyn po nich spływał. Początkujący (a wygląda na to, że ja również do nich należę) mogą stosować połowę dawki (rozcieńczyć podwójną ilością wody stężenie zalecane przez producenta i podane na opakowaniu) przez dwa kolejne dni, co pozwoli uniknąć przedawkowania. Nie opryskujmy roślin dwa lub więcej razy tego samego dnia tylko dlatego, że nie zużyliśmy całego środka i nie chcemy, żeby się zmarnował. Działajmy metodą prób i błędów. Jeśli nie będziemy ostrożni, po 3-4 dniach liście naszych róż zrobią się bladozielone, potem zżółkną, a na końcu uschną. I pamiętajmy: im później wykonamy oprysk, tym bezpieczniejsze będą pszczoły, które wieczorem kończą zbieranie nektaru i pyłków, aby wrócić przed nocą do ula.

Najgorsze jest, że to nieszczęście dotknęło odmiany, z którymi jestem trochę mocniej związany. W przypadku Veilchenblau® liczyłem na silny wzrost, który poskutkować miał zasłonięciem nieco obrzydliwego kącika ogrodu, gdzie przetwarzamy kompost. Lambada® z kolei była jednym z krzewów posadzonych w półcieniu pod drzewami (pamiętacie Państwo, o czym pisałem w marcu, prawda?) i miała stanowić żywotny dowód, że takie eksperymenty kończą się powodzeniem. Jednak prawdziwym sztychem w serce była utrata wszystkich liści u wzorcowo posadowionej w południowo-wschodniej ekspozycji Jasmine®, która jest moją obecną cichą faworytą, największą pięknością w haremie – delikatną, żywo zieloną i pięknie pachnącą. Poczułem się jak łajdak, który zawiódł i skrzywdził ukochaną.

 

Można się załamać, plując sobie w brodę i oskarżając za własną głupotę. Tyle tylko, że od dziecka zwracam uwagę na mlecze przebijające się przez beton i asfalt wylany na ulicach. Na pieńki ściętych drzew obrośnięte młodymi, gęsto ulistnionymi szmaragdowymi pędami. Czy też na bardzo poruszające – podobne do tropikalnych paproci młode liście katalpy wyrastające bezpośrednio z jej grubych, wydawało by się wyschniętych do imentu gałęzi, okrytych przerażającą korą, która przypomina skórę nosorożca.

Dlatego bez najmniejszego przeczucia pewności powodzenia zacząłem częściej podlewać te wyschnięte róże. Część z nich udało się uratować. Szkoda tylko wysiłku, który włożyłem z ich opiekę w poprzednich miesiącach. Szkoda moich biednych róż. Jednak nie poddawajmy się nigdy, tak długo jak dostrzegamy cień możliwości przezwyciężenia nieszczęścia. Nie traćmy nadziei i wspierajmy tych, którym zaczyna jej brakować.

 

W ten weekend odwiedziliśmy naszą drogą koleżankę Beatę, która od trzech lat zmaga się z niepełnosprawnością wywołaną wypadkiem. Jej mąż i jej synowie wypruwają sobie żyły, zapewniając odpowiednią do jej ciężkiego stanu, bardzo dobrą opiekę oraz środki na finansowanie rehabilitacji. W ich wysiłkach, które są bezsprzecznym dowodem na potęgę ludzkiej dobroci i oddania, uczestniczy również liczna rzesza opiekunów, przyjaciół i znajomych. Miłość i oddanie, które przenikają ten dom, są naocznym dowodem, że ludzie są dobrzy.

 

Beata przy domu ma piękne patio, z którego korzysta w czasie dobrej pogody, co wzmacnia Jej zdrowie. Nie zabrakło też, a jakże!, w tym niewielkim ogródku róż, które pozwoliłem sobie przy okazji oczyścić z przekwitłych kwiatów i delikatnie zasilić nawozem. W ciągu tygodnia-dwóch powinny odwdzięczyć się eksplozją kwiecia, bo jego nowe pąki już się zawiązują. Oddani jej i kochający Beatę bliscy na co dzień mają poważniejsze obowiązki na głowie, a ona sama z pewnością ucieszy się, jeśli jej róże mocniej rozkwitną.

Komentarze do wpisu (2)

8 sierpnia 2019

Piękny post, ten sezon faktycznie nie jest łatwy. Przede wszystkim dużo zdrowia dla Pani Betaty. Na północy polski długo mróz, potem fala upału, jak nigdy zrywałam róże tylko po to aby móc nacieszyć się ich widokiem. Po powrocie z pracy o 17 jedynie co to mogłam to obciąć. Mszyce i wszelkie szkodniki dały wyznaki. Teraz mamy porę deszczową. Opryski na grzyby zaraz są spłukiwane. Ale nic jeszcze dyżo sezonów przed nami. A róże sa

22 sierpnia 2019

Ma Pani rację, Pani Moniko. Przyszłe lato z pewnością będzie piękne. A przed nami jeszcze wrzesień i październik... Ostatnimi czasy róże lubią kwitnąć do późnej jesieni. Nie traćmy nadziei!

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl